Pomoc w tłumie

Znieczulica społeczna, depersonalizacji, alienacja w wielkich miastach… To słowa, które często opisują sytuację w dużych aglomeracjach, polegającą na tym, że ludzie w nich mieszkający przestają zwracać uwagę na współobywateli. Czy jednak takie zjawiska faktycznie istnieją, czy też zachodzi inny mechanizm i jak w tłumie obcych ludzi prosić o pomoc tak, by ją otrzymać? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższego artykułu!

Robert Cialdini, na którego książce Wywieranie wpływu na ludzi został oparty ten tekst, jest amerykańskim profesorem psychologii, którego dzieła są podręcznikami akademickimi w wielu krajach. Tworzone przez niego teorie często wynikają z praktyki, ich autor bowiem najczęściej sam przeżył sytuacje, w których musiał używać konstruowanych przez siebie metod. Czyni go to osobą, posiadającą duże kompetencje, w zakresie stosowana łuków psychologicznych i przewidywania reakcji ludzkich na określone działania.

Ten stosunkowo długi wstęp jest jak najbardziej konieczny, by zrozumieć, kim jest osoba odrzucająca teorię znieczulicy społecznej. Cialdini bowiem wprost mówi, że sytuacji, panującej w tłumie, nie można opisywać za pomocą przytoczonych na początku określeń. Oczywiście, nie neguje on faktu „niezauważania” innych ludzi przez osoby mieszkające w miastach. Cialdini zauważył jednak, że to nie miasto samo w sobie czy postęp technologiczny jest przyczyną takiego stanu rzeczy, a… niepewność!

By to zrozumieć, należy wyjaśnić kilka spraw. Najważniejszym terminem, którym posługuje się Cialdini jest „dowód społeczny”. Autor Wywierania wpływu na ludzi uważa – całkiem słusznie zresztą – że jedną z najskuteczniejszych praktyk, by zachęcić (lub zniechęcić) osobę do jakiegoś działania, jest pokazanie jej, że inni ludzie tak właśnie czynią. Jak pokazują bowiem badania, o wiele bardziej niż argumenty, choćby były nawet najbardziej logiczne, do działania motywuje nas to, że te same czynności podejmują inni ludzie. Jako ciekawostkę można podać, że właśnie dowód społeczny jest powodem umieszczania śmiechu z puszki w serialach komediowych – ludzie bowiem mają tendencję do częstszego śmiania się i oceniania programu jako zabawniejszy, gdy są im pokazywane dowody, że uważają tak inni ludzie. Można zatem powiedzieć, że bardzo ważne dla nas jest ciągłe poszukiwanie wzorców zachowań u innych ludzi, do których moglibyśmy się dopasować jako do zachowania właściwego w danym momencie. Działa to także w sytuacjach najprostszych, np. gdy podpatrujmy u współbiesiadników sposób jedzenia jakiejś potrawy, z którą spotykamy się po raz pierwszy w życiu. W takim momencie zwracamy uwagę na to, w jaki sposób zjada ją największa liczba naszych towarzyszy i próbujemy ich naśladować. To właśnie jest zasada dowodu społecznego.

Zostawmy to jednak na chwilę i przyjrzyjmy się statystykom. Badania naukowców wykazują, że w sytuacji, gdy pojedyncza osoba jest świadkiem sytuacji, w której innemu człowiekowi potrzebna jest pomoc, w ok. 70% przypadków pomoc ta zostanie udzielona. Samotny przechodzień, jak można zatem zauważyć, stosunkowo często podejmie interwencję. Zmienia się to jednak, gdy świadkami wydarzenia jest więcej osób. Wystarczy, by trzej ludzie przyglądali się jakiemuś wypadkowi czy leżącemu na ziemi człowiekowi, potencjalnie potrzebującemu pomocy, by liczba przypadków, w których doszło do interwencji ze strony przechodniów spadła do… ok. 30%! Ludzie tacy, zamiast sami zadecydować, co zrobić, najczęściej będą patrzeć po sobie, czekając, aż ktoś inny udzieli pomocy (bądź nie) potrzebującemu. Można powiedzieć, że w takich przypadkach odpowiedzialność jest rozmyta, ludzie zaś zakładają, że ktoś inny udzieli pomocy (a może już to zrobił, np. wzywając pogotowie).

Jak ma się zatem do tego zasada dowodu społecznego? Otóż badania wykazują – co też powyżej zostało zasugerowane – że ludzie wcale nie ignorują osób potrzebujących pomocy, wręcz przeciwnie. W umysłach członków tłumu toczy się pewna walka, pomiędzy udzielić pomocy (a więc też np. narazić się czy to na potencjalne ośmieszenie w oczach towarzyszy, gdy okaże się, że leżące na chodniku osoba wcale tej pomocy nie potrzebowała, czy to na gniew osoby, której niepotrzebnie chcieliśmy nieść pomoc), a nie udzielić i zająć się swoimi sprawami (licząc, że jeśli ktoś tej pomocy potrzebował, to inna osoba – może bardziej kompetentna – na pewno się nim zajmie). Można zatem zauważyć, że główną przyczyną, powstrzymującą przed udzieleniem pomocy poszkodowanemu jest niepewność – co do tego, czy pomoc ta jest naprawdę potrzebna, czy też względem tego, czy jesteśmy wystarczająco kompetentnym człowiekiem, by jej udzielić. Dowód społeczny działa tu w bardzo prosty sposób. Gdy widzimy, że inni ludzie – tak samo niepewni jak my – nie reagują, także powstrzymujemy się od reakcji. Zakładamy bowiem, że inni – może wiedzący więcej od nas – osądzili, że ta pomoc nie jest w konkretnej sytuacji potrzebna. Właśnie w tym momencie zasada dowodu społecznego działa przeciw człowiekowi, któremu być może niezbędne do przeżycia jest udzielnie pierwszej pomocy i wezwanie odpowiednich służb ratunkowych.

Jak można zatem zauważyć, sytuacja ta nie dotyczy wyłącznie miast, a każdej sytuacji, w której świadkami jakiegoś zdarzenia jest grupa nieznających się osób. W miastach, co naturalne, często dochodzi do wypadków, które posiadają dużą liczbę świadków, stąd też doszukiwanie się u niektórych badaczy przyczyn braku udzielania pomocy w atmosferze miejskiej. Warto jednak pamiętać, że do sytuacji takiej może dojść w każdym miejscu – wystarczy tylko większa pula świadków, by nie byli oni już tak chętni do udzielenia pomocy jak pojedyncza osoba.

Należałoby zatem zadać pytanie – jak my, jako poszkodowany, możemy zwrócić na siebie uwagę, co spowoduje uzyskaniem pomocy.

Jak już wspominałem, naszym największym wrogiem jest tłum. Musimy zatem sprawić, by przestała działać zasada dowodu społecznego. Nawet jeśli zwrócimy na siebie uwagę całej grupy osób, może okazać się to nieskuteczne. Musimy zatem z tej mijającej nas masy ludzkiej wybrać sobie jedną osobę, do której się bezpośrednio zwrócimy, np. w ten sposób: „Przepraszam! Pan w zielonej kurtce!”. Możemy mieć wtedy pewność, że w zdecydowanej większości przypadków zwrócimy na siebie szczególne zainteresowanie tej osoby – nie będzie ona bowiem mogła już polegać na zasadzie dowodu społecznego, bowiem zwróciliśmy się do niej osobiście – będzie wiedziała, że naprawdę czegoś OD NIEJ (a nie kogoś innego) potrzebujemy.

To jednak może nie wystarczyć. Owszem, sprawiliśmy, by zasada dowodu społecznego została zawieszona, jednak wciąż u osoby, którą zawołaliśmy występuje niepewność: co od niej chcemy? Czego potrzebujemy? Czy na pewno coś mamy zrobić? Czy to nie żart? Musimy zatem konkretnie powiedzieć zatrzymanemu przez nas człowiekowi, czego od niego potrzebujemy, w jaki sposób ma nam pomóc, np. „Przepraszam! Pan w zielonej kurtce! Proszę wezwać karetkę”. Warto też dodać do tego powód, przez który potrzebujemy pomocy (prawdopodobnie będzie o to pytany przez dyspozytora), poza tym uwiarygodni to nas w oczach tej osoby i sprawi, że jeszcze chętniej podejmie działania, by nam pomóc.

W sytuacji, gdy jedna osoba przystąpi do udzielania pomocy, możemy liczyć, że zasada dowodu społecznego zacznie działać na naszą korzyść. Inni ludzie bowiem, widząc, jak ktoś podejmuje interwencję, także zainteresują się nami i spróbują pomóc – ta pierwsza osoba i jej reakcja pokazała im bowiem, że właściwym w tej sytuacji zachowaniem jest udzielenia pomocy, zatem także ich niepewność została przełamana.

Pamiętajmy zatem o zasadzie funkcjonowania dowodu społecznego i tym prostym sposobie, jak można wykorzystać ją na naszą korzyść, gdy znajdujemy się w potrzebie. Może nam to bowiem uratować zdrowie oraz życie w kryzysowej sytuacji.

Bibliografia:

R. Cialdini, Wywieranie wpływu na ludzi